Jakiś czas temu udało mi się zakupić „Kociewską książkę kucharską”. Pomyślałam, że jak już zostałam tą przyszywaną Kociewianką, to i gotować się nauczę po kociewsku.
I przyznam, że to ciekawa lektura była. Przepisy poukładane wedle odmian pór roku i wedle dawnego zwyczaju spisane. Niektóre nazwy brzmią iście „egzotycznie” i aż chce się wypróbować. Są golce kociewskie, bómbóny z dekla, krymeltorta, są i szpyrki po kociewsku, i ruchanki, jest parzonka, zylc świąteczny i brejka. Nazwy pięknie brzmiące, choć na pierwszy rzut oka bardzo tajemnicze.
Postanowiłam wyszukać coś pysznego i Mężusiowi na obiad zrobić. A niech będzie dumny z żonki, że taką Kociewianką pełną gębą się stała. Biorę księgę w łapki swoje i czytam, co ta „Brejka” jest:
„Wziunć dwa garście suchego chliba, najlepsi samych kromek i skórek, wrzucić do gotowany wody, do tego wrzucić garść suszonych owoców (jabłka, śliwki, gruszki), doprawić cukrem. Gotować tyla, co zdunżysz przyniaść wody ze studni”. [1]
Skomplikowane danie, bo jeszcze studnię trzeba wykopać. Odpada więc, bo zanim Mężuś z roboty wróci, to ja dołek niewielki wydłubię w ziemi i ze studni nici. Patrzę na inny przepis. Śmiać mi się chce, nie wiem, co Jajo na to powie, bo wrażliwe bardzo na wygląd jedzenia. A czytam o kluskach bryzganych maślanką. Już widzę, jak przed podaniem, biorę w usta maślankę i bryzgam kluski dla rodziny. Przez tydzień pewnie by po tym nie jedli. Toż trauma na całe życie.
I przeglądam tak tę książkę. Przeglądam. I wniosek mi się nasuwa, że bidnie ci Kociewiacy mieć musieli, bo wszystko głównie z ziemniaków, mąki, chleba, ryb i grzybów. Czasami jakaś kaczka lub gęś się trafi, ale rzadko.
O, ciekawie brzmią „Kuszki zes tlaferfloków”. Czytam przepis. Okazuje się, że robiłam to nieraz, bo to najzwyczajniejsze ciastka owsiane, ale za to jak pięknie nazwane.
W końcu genialna myśl. Będą ziemniaki trampane z jajkiem i marchewką. Od czasu do czasu to robię, a nie wiedziałam, że to po kociewsku. Ha! Może ja to Kociewie mam w genach? Daruję sobie tylko bryzganie ziemniaków maślanką, bo tego rodzina nie przeżyje. A tak to pycha: tłuczone ziemniaczki, jajko sadzone i marchewka na masełku… Mniam, mniam. A i jeszcze dorzuciłam koperku. Jak szaleć, to szaleć.
[1] Andrzej Grzyb: Kociewska książka kucharska. Pelplin 2008, s. 29
Mnie się spodobał ten przepis z wodą ze studni.. i już byłabym skłonna o niego poprosić, bo teściowie na działce studnię mają (co prawda taką do ozdoby, ale jeśli naleję do niej wody, ona tam chwilę postoi, a potem zaczerpnę, to też się liczy, prawda?) Ale jest jeden problem… Jak ja przez całe miasto, autobusem, przejadę z wiadrem wody..hm.
P.S.Czy należy kupić bilet dla wiadra wody? 🙂
To z wiadra przelej w butelkę i nie będzie dylematu co do biletu. 😉 🙂 Ha, ha 🙂
Witaj Kociewianko Oj z tymi nazwami to bywa wesoło. Ja umieściła ostatnio przepis na Golce ze szmurowaną kapustą to jedna z odwiedzających myślała że będzie o zespole 😉 Iile to razy człowiek robił potrawę regionalną a o tym nie miał pojęcia. W jednym masz rację, nazwy w języku regionalnym brzmią bajecznie. Pozdrawiam
Zauważyłam u Ciebie, że kuchnia kociewska z kaszubską mają bardzo wiele wspólnych potraw, pewnie to przez sąsiedztwo regionów, bo nawet nazwy czasami się powtarzają. 🙂
Aniu, no więc zmodyfikowałaś przepis z ziemniakami i marcheweczką, a może napiszesz swoją książkę kucharską – zmodyfikowaną 🙂
Ha, ha 🙂 Kto by chciał zmodyfikowaną kuchnię kociewską? 🙂 Tradycyjna najciekawsza, chociażby do poczytania. 🙂
Ja na musli mówię brejka, ale maślankę wlewam tam poprostu… Smacznego odkrywania kuchni regionalnej 😉
Nie wiedziałam, że można jeść musli z maślanką, ale chyba w sumie niewiele się różni od jogurtu… 🙂
Podnieciła mnie ta ruchanka …
Ha, ha 🙂 Głodnemu widzę ruchanka na myśli 😉
Widzę tutaj więcej głodnych. 😉
Ha, ha 🙂
Najbardziej tajemniczo brzmią te ruchanki 😉 Kiedyś o nich pisałaś chyba, ale zapomniałam, co to jest 🙁
Tak, pisałam o nich, jadłam je kiedyś na Kaszubach. To takie racuchy. 🙂
O! Jajeczko sadzone, ziemniaczki i marchewka (albo jeszcze lepiej groszek z marchewką)… Jeden z moich ulubionych zestawów obiadowych. 🙂 To we mnie też płynie kociewska krew? 🙂
Pewnie w każdym Polaku płynie ta kociewska krew, bo przecież kto się oprze marchewce i sadzonemu… 😉 🙂
Mój Mąż wczoraj zrobił sadzone, chciał dobrze, ale uwierz mi – oparłabyś się 😉 .
Ha, ha 🙂 Nie pytam, jak wyglądały. 🙂
Te dania to jakieś lingwistyczne a nie kulinarne, bo nic mnie jakoś smakowo nie poniosło
Nazwy brzmią wręcz zniechęcająco. Takie mam wrażenie. 🙂
To ci Kociewianie musieli być szczupli, bo jak na obiad dostali kluski bryzgane maślanką przez bezzębną gospodynię to jeść im się na pewno odechciało 😉 🙂
Ha, ha 🙂 Może i tak. 🙂
Fajna książka, ale chyba powinna być sprzedawana w pakiecie ze słownikiem z “ichniego” na “nasz” czy tam względnie polski, hehe ;).
Jest słownieczek w środku. 🙂 Niezrozumiałe słowa są wyjaśnione, więc spokojnie można czytać. 🙂
A widzisz, no to w takim razie nie ma co się bać, tylko brać się za gotowanie ;).
Ha, ha 🙂 Już zjedzone. 🙂
Nazwy są wprost genialne 😉 Folklor rozjechał system 😉
Podoba mi sie ten podział na pory roku, w sumie to oczywiste. Kiedyś jak nie było supermarketów jadło się co ziemia urodziła 😉 Dlatego tyle ziemniaków, mąki i chleba 😉 Oglądam czasem “Farmę w czasach Tudorów”. Oni tam bardzo ścisłe odtwórstwo historyczne robią i też tak ubogo gotują. Labab była by jak by Henrykowi jakaś łanie ubili 😉
Dobrze, jednak że obecnie wraca się do dawnych tradycji, do gwar, pielęgnuje zwyczaje, bo to cenne.
Dzisiaj niestety nie zauważamy w kuchni podziału na pory roku, bo rzodkiewkę jemy na przykład, kiedy chcemy, a kiedyś to się przecież na nowalijki czekało i czekało. 🙂
Nazw bardzo ciekawe. Nawet znana potrawa nazwana egzotycznie może inaczej posmakować. Pewnie na wsiach, jakieś sto lat temu, czy dawniej, ludzie nie mieli zbyt dużego wyboru:posadzili ziemniaków, nazbierali grzybów i jagód w lesie i z tego przyrządzali potrawy. Ciekawe, że obecnie nasz rząd do tego samego dąży.Niech Polak uzbiera szczawiu na nasypach kolejowych i niech tym żyje
Tylko szczawiu już chyba na posypach kolejowych nie ma 🙁 I mirabelek chyba też niewiele. 😉
ja polecam lekko inną wersję: ” bulwe z trzeska” 😉
tylko do ziemniaczków trzeba dodać przysmażony na patelni boczek, do tego jajko, maślanka, koperek – pycha 😉
Też brzmi ciekawie. 🙂
Ruchankami byłabym najbardziej zainteresowana. 😉 . Tak już poważnie, to ciekawa nazwa. Ciekawe jaka jest jej geneza. Pozdrawiam Aniu 🙂
Ruchanki to racuchy, podejrzewam, że od słowa “ruchać/ruszać”, bo ciasto rośnie, czyli się rusza. Tak podejrzewam, to moja interpretacja, ale jak było, nie wiem. 🙂
Ruchanki często robię , bo wszyscy w domu lubią, jajeczko sadzone najczęściej w upalne dni, też ma wzięcie. Pozdrawiam
W upalne dni to i maślanka jest pycha, ale nie bryzgana, tylko w kubku do popicia. 🙂 🙂
Jakby dyslektyk to czytał, to “obryzgać” mogłoby wyjść jako “obrzygać”.
Ha, ha 🙂
oj do gotowania chyba trzeba mieć ten “dryg” 😀
Ha, ha 🙂 Wystarczy chyba z sercem to robić, a zawsze coś wyjdzie. 🙂