Dorwałam go. Złapałam za fałdę. Wbiłam się i już. Tak mniej więcej wyglądała akcja z moim udziałem. Delikwent nie uciekał i się nie bronił. W końcu jest moim mężem, więc jak się wbiłam, to i wybiłam. A wszystko w słusznej sprawie.
Mężuś po wypisaniu ze szpitala dostał receptę na zastrzyki. Byliśmy święcie przekonani, że będzie musiał jeździć przez dziesięć dni do przychodni i tam fachowo jakieś delikatne dłonie pięknej pielęgniarki będą w niego wbijać, co trzeba. To znaczy pewnie Mężuś miał taką nadzieję, bo ja to wolałabym panią w starszym wieku, choć z pewną i mocną dłonią. Bez żadnych ozdobników w postaci pięknej figury, zgrabnych nóg, miłej aparycji. Nic z tych rzeczy. Przecież to ma w domu, nie? A nadmiar (czegokolwiek) jest szkodliwy.
Okazało się jednak, że zastrzyki ma mieć podawane w domu przez własną żonę. I pięknie. Tylko że ja panikarz jestem i samo wbicie igły w czyjąś skórę doprowadza mnie do palpitacji serca. A widok krwi i świadomość czyjegoś bólu powoduje, że w panice biegam od ściany do ściany, całkowicie tracę zdrowy rozsądek i przeżywam ból cierpiącego podwójnie. Przypominam wtedy (mniej więcej) króliczka (albo zajączka, bo kto by to rozróżnił) na nowych bateriach Duracell. Od ściany do ściany. Pyk. I powtórka. Tylko zamiast uszu jeży się rozczochrana. No, ale cóż. Trzeba było zagrać twardziela.
– Dasz mi te zastrzyki?
– Ba! No jasne, że dam. Pokaż instrukcję. – Poczytałam, pooglądałam obrazki i czułam, że jestem gotowa. W końcu to nowe doświadczenie.
Mężuś układa się wygodnie na łóżku. Myję ręce. Dezynfekuję (chyba ze trzy razy dla pewności). Potem brzuch spryskuję (bo zastrzyk ma być w brzuch). Na szczęście na skórze dostrzegam kropki (po zastrzykach dawanych w szpitalu), więc wiem mniej więcej, gdzie chwytać i celować. Przyznaję, że mam całkiem niezłą ściągawkę. Wymierzam kąt wbicia – 90 stopni, tyle nakazuje instrukcja. Szybka powtórka z matmy w rozczochranej i jestem gotowa. I kiedy tak się zamierzam strzykawką, widzę, jak brzuch mojego pacjenta drży. Normalnie się zestrachał.
– Boisz się? – pytam.
– Każdy by się bał. Widzę twoją minę i zew krwi w oku. – Śmieje się. Trochę rozluźnia. Wtedy ja cap za fałd na brzuchu. Kąt 90 stopni. Wbijam się zdecydowanie. Serce mi wali. Jednak igła wchodzi jak w masło. Wyciskam lekarstwo. Wyciągam. Uff! Żyjemy!
Dałam już trzy zastrzyki. Pacjent ciągle żywy i ciągle zgadza się na następne. Jeszcze tydzień. Za trzecim razem wbijałam się jak fachowiec z dyplomem (tak sobie powtarzam). Jeszcze tydzień i mogę dawać zastrzyki zawodowo, więc jakby kto chciał, to zapraszam. Tylko należy mieć własną igłę i strzykawę. Wbiję się wszędzie. Prawie zawodowo.
Dzień doberek 🙂
Przerabialam temat na sobie. Jestem też domorosla pielęgniarka domiesniowozastrzykowa.
Dajesz Kurko, dajesz 🙂
Pozdrowienia dla Całej Rodzinki i miłego dnia (btw. właśnie jadę na pobranie krwi….mojej)
To nie daj sobie za dużo pobrać. 🙂 🙂
“Szczęśliwy mąż, który ma dobrą żonę,
liczba dni jego będzie podwójna” 🙂
(Syr 26,1)
Ha, ha 🙂 Oj, to dwieście lat spokojnie będzie żył. 🙂
Podziwiam! Ja bym nie dała rady!
Też mi się tak wydawało. A idzie coraz lepiej. 🙂
Kiedyś tacie dawałam zastrzyki, też w brzuch, bo na sobie mam to już wypróbowane 😉 Mnie to jakoś nie przeraża, wręcz przy operacji marzy mi się być, ale wiadomo jak jest. Nie wszystkie marzenia można spełnić 😉 Najważniejsze, że Twój mąż żyje i ma się dobrze, bo tak jest, prawda? 😉
Tak mi się przypomniało, że mężowi mojemu kiedyś bańki pierwszy raz stawiałam, ten to miał w portach narobione 😉 Ale żyje i wszystko jest w porządku 😉 Mój mąż się mnie boi chyba za moje zainteresowanie skalpelami, operacjami itp. Nie może tego zrozumieć.
Mąż się czuje dobrze, coraz żwawiej drepcze, choć z niecierpliwością czekamy na wizytę kontrolną, bo jakoś tak nie mamy pewności, czy jednak wszystko dobrze zrobiono.
To czekanie jest najgorsze, ale trzeba myśleć pozytywnie. My się na tym nie znamy, a niestety komuś musimy zaufać.
To prawda. 🙂
Ja z krwią nie mam problemów, ale słabo mi się robi jak widzę coś wbijającego się w skórę, np. igłę, więc raczej nie dałabym rady. 🙂
To wbicie jest najtrudniejsze.
Klik dobry:)
A dlaczego sam sobie nie wbija?
Pozdrawiam serdecznie.
Dobry. 🙂 Bo musiałby się napiąć, a leżąc na płasko go nie zrobi (napinać się nie może).
Witam 🙂
Wbijanie zastrzyków w brzuch też mam już opanowane 🙂 Fakt, pierwszy raz boli głowa. Ze strachu. Później już z górki. Bańki też mam opanowane do perfekcji. Za to mój mężulo… Zrobił to kiedyś pierwszy i ostatni raz. Na rodzonej żonie sobie trenował. Nie powiem, starał się. Tak bardzo, że spalił piżamę, niewymowne ( żony ) i próbował jeszcze tego samego z pościelą. Nie wiem czego bardziej się przeraził. Pożaru, czy mego wrzasku. A stawianie baniek dokończyła litościwa sąsiadka. Mężulo udał się w tym czasie do sklepu celem zakupu nowego odzienia dla żony, coby się nie darła, że chciał puścić z dymem chałupę naszą rodzoną.
Pozdrowienia dla męża. Niech szybko wraca do zdrowia 🙂 Miłego dnia 🙂
Ha, ha 🙂 Dobrze, że Cię z dymem nie puścił. 🙂
O matko.. nie odwazyłabytm sie. Musielibysmy jezdzić do pielęgniarki…
dzielna kobieta i dzielny mąŻ.
Jak mus, to mus. 🙂
Mimo tego, że w sobotę byłam oddac krew-po raz kolejny to i tak zrobiło mi się słabo..
NIENAWIDZĘ zastrzyków, igieł i w ogóle….
ratuuuunku..
Bo igły są straaaaszne. 😉
Mój Mąż nie pozwolił się dotknąć.
Sam sobie wbijał 😉
Mój w pozycji leżącej na płasko nie dałby rady (nie może napinać brzucha).
Sławek to pieszczoch ja sobie robie sam te zastrzyki oczywiście
A ja chętnie go pieszczę, więc niech sobie będzie pieszczochem. Samemu by było trudno zrobić zastrzyk, bo musiałby go robić trochę na oślep, bo nie bardzo się może napinać.
Dobrze ma
Toż ja mu to samo powtarzam. 🙂
🙂 tak sobie pomyślałam o mojej siostrze, która naszych braci kuje bez mrugnięcia okiem, a jak panikują to każe im się zamknąć i niedzieciuchować… (znaczy na co dzień kują się sami, ale czasem są inne też zastrzyki i jeśli np. trzeba dać zastrzyk w miejsce wykluczające samodzielne jego dokonanie)
z psem też nie ma problemu, od czasu kiedy Spidi chciał na grzbiecie weterynarza wywieźć za drzwi, to siostra naszemu psu pod nadzorem lekarza (albo i na telefoniczne wskazówki) zapodaje wszelkie zastrzyki i szczepienia… po prostu siada mu na grzbiecie a to bydle ani drgnie, do czasu kiedy mu ona nie pozwoli (jakieś 70 kg psa)
… ale kiedy trzeba było dać zastrzyk kotu… o święci pańscy… o matko jedyna… najpierw siedziała godzinę i ryczała jaki kotek biedny i jak go ten zastrzyk będzie bolał… i praktycznie z zamkniętymi oczyma ten zastrzyk zrobiła…
… więc wiesz, Twoje zajączkowe zachowanie (od ściany, do ściany) świadczy o emocjach, i tu powinien się Mężuś cieszyć, że ma zaangażowaną obsługę strzykawki, bo tak bez serca, to byłoby różnie, a tak wie, że nic jego domowej pozycji nie zagraża 🙂
Ha, ha 🙂 To ja mniej więcej w tych klimatach, co Twoja siostra przed wbijaniem igły w kota. 🙂
Wielkie brawa dla zdobywającego nowe horyzonty drobiowego twardziela oraz dla nieustraszonego pacjenta!
Ha, ha 🙂 Trza się rozwijać. 😉
Podziwiam. Kiedy słyszę “krew” albo widzę strzykawkę, autentycznie robi mi się słabo i tracę siłę w rękach, miękko mi tak jakoś… myślałam,że przy dzieciach się uodpornię,ale nie- udaję tylko twardą, “no co Ty,nie bój się,to tylko pik pik” a w środku zbieram całą swoją super moc,by nie zaryć japą o posadzkę. W tej kwestii jestem niereformowalna, oswoiłam się nawet z pająkami,ale krew… nieeee. Musiałam to klikać na 3 razy bo palce mi słabły,beznadziejny przypadek. Twój mąż ma ogromne szczęście,że taką ma dzielną żonę. Jak widać,jesteś wszechstronnie uzdolniona 🙂
Ha, ha 🙂 Życie czasami nam sprawia różne niespodzianki i różnych dziwnych rzeczy musimy się uczyć. 🙂
Podziwiam, miałam za zadanie ostatnio podawać też mężowi, ale nie dałam rady, na samą myśl robiło mi się słabo. Podawała moja koleżanka, ma cukrzycę, więc dla niej to chleb powszedni.
Ja tam już wolę sama. Koleżance nie dam dotknąć mojego męża. 😉 🙂 Oczywiście, jeżeli nie jest to konieczne. 🙂
Zastrzyki przeciwzakrzepowe można także robić sobie samemu i większy odsetek pacjentów, tak właśnie postępuje 😉
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Samemu chyba trudniej się wbić w swój brzuch. 🙂
Ratunku przypomniała mi moja własna mama, ktora w podobnej sytuacji sama sobie robiła zastrzyki w brzuch. Anka jesteś moją prywatną bohaterką, zrobiłam zastrzyk dawno temu koleżance w tzw nagłej potrzebie. Nieważne, że jej wrażenia były pozytywne o ile o takich odczuciach można mówić ! ja powiedziałam sobie samej, że nigdy więcej i wyobraź sobie, udało mi sie dotrzymać słowa! A tak na marginesie po takich przeżyciach ( oczywiście Twoich, jak i Męża ) istnieje szansa na widzenia stada króliczków ogniowych przez zajączki. W Australii w takiej sytuacji sprowadzono psy dingo. Tylko co na to Wasz Pan i Właściciel Kot :), szczęśliwie ma bardzo twardą skórę !!!
Nasz kot byłby niepocieszony. 🙂
Już Ci lepię pomnik. Nie bój się, nie będzie podobny do mojego tortu. Na wszelki wypadek zrobię jakiś pomnik symboliczny. Ale i tak będziesz musiała wdrapać się na piedestał. Nie! Ty już to zrobiłaś, wykazując się odwagą. Ja bym chyba nie dała rady. Tak by mi się ręce trzęsły, że trafiłabym w kolano… Brr…. Coś czuję, że następna powieść to będzie kryminał o seryjnej morderczyni – pielęgniarce. 😉
Ha, ha 🙂 A żebyś widziała jakiego ja twardziela zgrywałam. Przyznam jednak, że dzisiaj to już był mały pikuś. 🙂
Pamiętam jak Ja się czułam jak moja mama musiała podawać mi zastrzyki ( jest wykwalifikowana pielęgniarką) co prawda byłam mała, miałam 8 lat, ciężko zachorowałam i musiałam przyjąć 36 zastrzyków i pomimo tego iż miałam świadomość tego, że nie jest amatorką, szczerze myślałam sobie, że jednak wole jak robi mi zastrzyk ktoś obcy. Dlatego i Ciebie i Twojego męża podziwiam za odwagę 🙂
Mężuś miał niewielki wybór. 🙂
Sobie robiłam. Ponad dwa lata. Czasem bolało, czasem nie. Z uwagi na to pierwsze czasem, bałabym się komuś zrobić. Zwłaszcza mojemu Małżonkowi. On też bał się mi zrobić… Taki był delikatny. Później to już bez żadnego znieczulenia ropnia tam gdzie plecy swoją szacowną nazwę kończą, wyciskał. Do pierwszej krwi.
Czyli wszystko przede mną. 😉
Dzielna jesteś Aniu, brawo. W końcu nie od parady masz w sobie geny żołnierskie ( pisałaś kiedyś,że Twój Rodziciel był zawodowym żołnierzem, czy tak?).A wiadomo,że prawdziwy żołnierz:a) nie wymięka b) nie zostawia bez pomocy nikogo w potrzebie.
Ba! No jasne, że mam takie geny. 🙂 🙂
Pozwolisz, że nie skorzystam z zaproszenia, nie to żebym się zastrzyków bał, ale jakoś nie wierzą do końca w twoją fachowość, zresztą żadna osoba aplikująca mi zastrzyki nie jest wystarczająco fachowa oooo!!
Pozdrowienia dla pacjenta 🙂
Ha, ha 🙂 To powiem Ci w sekrecie, że ja tez w swoją fachowość nie bardzo wierzę, ale robię dobrą minę do złej gry. 😉
Podziwiam 😀 Ciebie, ze wbijasz, a pana Mężusia, ze się daje :DDDD
Komuś zrobić zastrzyk – sztuka! 😀
Swojego czasu ja wbijałam sobie i musiałam być dzielna, bo dzieciaki patrzyły się 😀
U mnie kto patrzy, więc niech wie, że w razie co, to wbiję się i jemu. 😉
Kurcze, no nie ma to jak kolejny fach w ręku. Będzie jak znalazł, jakby co. JeszcZe jak Ci mężuś referencje wystawi to w ogóle, nic tylko iść się kłuć do Kury 😉
Ha, ha 🙂 Choć dzisiaj stwierdził, że gdyby wszystkie pielęgniarki tak dawały zastrzyki, to połowa pacjentów zdążyłaby zejść z tego świata. Bo ja zawsze się dobrze przygotowuję mentalnie. 🙂 😉
Wielki szacunek (mam nadzieje ze pacjent nadal żyje?!). Ja pracuje w laboratorium i pobieram krew ale jak mąż sobie łapkę uszkodził to najpierw mnie trzeba było ratować a dopiero potem jego…
Pozdrawiam dzielną Kobietę i jej nie mniej dzielnego Pacjenta ( to chyba wpływ babcinego rosołku )
Bo jak się z kimś jest związanym emocjonalnie, to jest to strasznie trudne. 🙂
Hej, zamelduj, proszę,czy Pacjent Nadal Żyje;)?Bo podobno pierwsza doba kluczowa jest…
Ps A może umiejętność robienia zastrzyków…uspokajających przyda się podczas matury?Kto wie,może dostaniesz,Aniu, zlecenie dodatkowe?:)
Pacjent żyje. 🙂 O, a idę w tym roku egzaminować, więc jak ktoś padnie, to podam zastrzyk bez problemu. 😉 🙂
Aniu myślę, że Twoja fachowość już bardzo wzrosła i pacjent ma się co raz lepiej. 🙂
Pacjent coraz żwawszy. 🙂
Ooo, pamiętam jak po urodzeniu Panny M połozna mi chciała pokazać jak mam sobie robic owe zastrzyki w brzuch. Bardzo ją rozbawił mój zdecydowany opór, bo ja nawet na to patrzeć nie chciałam, a co dopiero sobie coś w brzuch wbijać. Zastrzyki robił mi P., szło mu nieźle, choć co drugi trochę bolał – nie wiadomo czemu tak, ale na szczęście szybko się skończyły 🙂 Duzo zdrowia dla Męża i siły ducha dla Ciebie!
Sobie chyba dawać najtrudniej. Nie wiem, czy bym dała radę. 🙂