Siedzę sobie w kuchni, czyli tam, gdzie moje miejsce. W końcu kura jestem. Robię obiad. Jajo paszteciki sobie zażyczyło, a ja odkładałam je tak długo, że w końcu trzeba się zmobilizować i Jaju przyjemność sprawić. Wróci ze szkoły, to sobie podje.
Wyrabiam to ciasto drożdżowe. Wszystko do łapska mi się klei. I tak się zastanawiam, dlaczego to moje Jajo nie może na przykład mieć ulubionego dania w postaci jajka sadzonego albo suchych ziemniaków. Pasztecików się zachciało, więc matka je lepi. Farsz zrobiony, czeka na nadziewanie.
Mężuś mniej wymagający. Wszystko, co zrobię, zjada grzecznie. No, oprócz zup kremów. Przez niego ich nie robię, a w zasadzie robię zupę krem z dyni i papryki, ale wtedy sama ją zjadam przez dwa dni. Mężusiowi to kupę niemowlaka przypomina, więc nawet do gęby nie weźmie, by posmakować. Normalnie zaparł się jak nic.
Lepię to ciasto i lepię. Kurza twarz! I tak sobie rozmyślam o losie kobiety. No, niby taka nowoczesna jestem, bo sprzęt do wszelkiej pomocy w domu posiadam, a jednak zasuwam z tym ciastem drożdżowym jak moja babka i prababka.
Kiedy już w końcu paszteciki pokleiłam, nadziałam, siadam na krześle i myślę nad swym marnym żywotem. Patrzę, a kot stoi dwa metry dalej i przygląda się, jakby mnie pierwszy raz zobaczył na swe kocie oczy. Patrzy i patrzy, ale jakoś tak dziwnie. Lekko się przyczaja i nagle z daleka prycha na mnie ostrzegawczo. A warto wiedzieć, że on nie prycha prawie nigdy. Nie marnuje z trudem zdobytej energii na takie bzdety jak prychanie. Woli mruczeć podczas leżenia do góry brzuchem. A teraz jak nic prycha i patrzy na mnie wystraszony. Kurza twarz, aż mi ciary przeszły.
Jednak najpierw przez mózg przeleciało, że może mnie nie poznał, bo dzisiaj włosy zafarbowałam i są ciemniejsze niż przed kilkoma godzinami. No, ale mężczyźni takich rzeczy nie widzą, a Nutuś przecież w końcu też facet. Co prawda jajka ma uciachane, ale mentalność taka prawie „męska” chyba mu została. A potem nagle błysk, że może koty widzą duchy i jakiś za mną stoi, dlatego kot prycha, by mnie ostrzec. Ja pierdzielę, jak człowiek sam w domu, to mu odbija. Kotu również. Oglądam się z przerażeniem za siebie. Powolutku. Nic. Ale już wyobraźnia pracuje, w końcu niedługo Halloween i różne zmory, duchy i inne mary wylezą z mysich dziur. Przełykam ślinę jakoś tak głośno. Nutuś patrzy. Oczy dalej ma wielkie jak guziki od kalesonów. Przemawiam do niego, żeby mnie nie straszył, odwraca się więc i idzie do pokoju. A ja skitrana na tym krzesełku siedzę sobie dalej. I co robić? Co robić? Jakąś solą się posypać czy może oblać święconą wodą? No, ale w końcu jakoś strach sam odszedł. Obowiązek wezwał. Trzeba było te paszteciki upiec, bo Jajo wróci głodne jak wilk. Mężuś pewnie się już zbliża. W domu nie ma czasu na pierdoły, żadne duchy czy zjawy, tu trzeba sprostać kulinarnym wymaganiom rodzinki. Dziś mają paszteciki, a jutro jak nic będą sadzone. Biorę urlop.
A jeżeli ktoś miałby pomysł na obiad, coby go szybko zrobić, ale się nie narobić, to niech pisze śmiało bez skrępowania żadnego.
Też bym zjadła paszteciki. A na obiad? Ziemniaki do sokowirówki a potem połącz odpad z sokiem i usmaż placki ziemniaczane. Ja lubie polewać je śmietaną wymieszaną z czosnkiem solą i pieprzem, a na to sypnąć posiekany szczypior i rzodkiewkę.
O, placki muszę zrobić. Mam maszynkę, więc starcie ich zajmie kilka sekund. 🙂
Ty masz maszynkę, a ja dopiero niedawno odkryłam, że można posłużyć sie sokowirówką 😀
A sokowirówki nie posiadam, niestety. 🙂 Mam wyciskarkę do cytrusów, ale obawiam się, że się nie nada. 😉 🙂
Szybki obiad? Rosół :D. Umiem ugotować dobry rosołek dla Mamy Sz. i Szymona w godzinę (wkładając do tego czasu wykonanie zakupów 😉 ).
Moja rodzina taka niezupowa. Niestety. I jedyna zupa, jaka wchodzi w grę, to pomidorowa. 🙂
Ale jakbyś nagotowała raz na kwartał gar rosołu i zamroziła czysty w słoiczkach, to miałabyś potem wywar na szybką pomidorówkę. A z całego rosołowego wsadu – farsz na paszteciki, czy klopsa.
Dobry pomysł. 🙂 Jednak u nas paszteciki są bez mięsa. Z pieczarkami i serem. Mężuś co prawda z mięskiem bardzo chętnie, ale Jajo oczywiście nie. I bądź tu mądry, człowieku, i dogódź takim. 😉
A ja myślałam, że dobry domowy rosół musi gotować się bardzo długo. Wersja dla niecierpliwych co najmniej przez 2 godziny. A prawdziwie dobry 3-4 godziny.
Szybkowar – magiczny skrót czasu pracy ;).
Niestety, nie pomogę – udręki kuchenne przechodzę przy prostych potrawach. Ponieważ syn kręci nosem jak tancerka w moulin rouge tyłkiem, więc zdesperowana pytam się -to może kopytka zrobię, co?! Zjesz?! – TAK!!!
Więc dzisiaj będę mieć dzień wyjęty z życiorysu 😛
No, to tak ja wczoraj. 🙂 A myślałam, że jak zrobię tych pasztecików więcej, to na dzisiaj będzie i sprawa załatwiona. Zostały dwa!
Ja się na gotowaniu nie znam , a co do tych zwidów z kotem to pytanie brzmi – co wrabiałaś razem z ciastem?
Ha, ha 🙂 To była walka na pięści. 😉
Znam to uczucie , przed świętami w domu o 5 rano musiałem wyrabiać całą miskę , taką do mycia
To lepsze niż siłownia. 😉 🙂
To na pewno, ale wracając do zwidów to może np. cukier waniliowy pomieszali z czymś, albo Ty wsypując coś np. proszek do pieczenia wsypałaś inną podobnie wyglądającą substancję trzymaną dla niepoznaki w opakowaniu po tym proszku? Uważaj jak zjedzą bo jak obydwoje dostaną zwidów to albo zagryzą kota albo i co gorszego. Swoją drogą krokiet z koką to brzmi dumnie
Ha, ha 🙂 To nie był krokiet, to był pasztecik! 🙂 Myślisz, że mogłam coś wsypać? 😉
Ja sobie wyobraziłem takie odjazdowe paszteciki.
Były odjazdowe, bo znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chyba za mało zrobiłam, bo wyszło mi ich tylko 10. Ale udało mi się jednego capnąć. 😉 🙂
No to się nawbijałaś, teraz koniecznie siłownia i z godzinę biegu . Trzeba to zrzucić. Ale jak rozumiem zostało Ci jeszcze ciasto. Owiń nim parówki ,zapiecz też będzie fajnie albo nie – jak kto lubi ha ha
Ciasta już nie mam. To, co mi zostało, upiekłam w piekarniku. Zwinęłam w w takie dość długie paluchy. Posmarowałam ketchupem i posypałam ziołami. 🙂 Taka zdolna jestem. 🙂
Acha , mija propozycja na szybki obiad to oczywiście fasolka po bretońsku ha ha ha
Właśnie już ktoś rzucił taki pomysł. Wieki takiej fasolki nie robiłam. Muszę się skusić. 🙂
Klik dobry:)
A proszę bardzo: dania jednogarnkowe.
Przepis na nieskończoną liczbę potraw:
Co masz w domu, albo co Ci głowy wpadnie, wrzucić do szybkowara, zamknąć. W kuchni siedzieć do czasu aż para w szybkowarze zacznie świstać. Wtedy zmniejszyć ogień/prąd i nastawić minutnik na określony czas (danie np. z wieprzowiną 10 minut, z wołowiną – 20, ale ogólnie trzeba wypraktykować, bo czas zależy także od źródła ciepła i szybkowara). Pójść na bloga. Jak zadzwoni minutnik, wrócić do kuchni by zgasić ogień/prąd. Nie otwierać pokrywy! Po co się fatygować i zaparowywać twarz. Znowu iść na bloga i odpowiedzieć na liczne komentarze. Gdy szybkowar sam się otworzy, ogłosić rodzince: nabierajcie,ile chcecie! Zresztą sami usłyszą po zapachu, gdy garnek się otworzy.
Pyszne i zdrowe! Zapewniam!
Pozdrawiam serdecznie.
Ha, ha 🙂 Dobre. Jednak nie mam szybkowaru.
Szkoda, że nie masz. Naprawdę dobre są dania z szybkowara.
Kiedyś muszę sobie sprawić. 🙂
szkoda , że to nie facebook, nie mogę sobie wcisnąć kciukaska do góry :)))
dla komentarza alElla 🙂 słusznie, czas na gotowanie nie może zabierać czasu na blogowanie i na wymianę światłych myśli 🙂
Tak jest. Wymianę światłych myśli trzeba godzić z gotowaniem w sposób bezstresowy. Zwłaszcza, gdy się jest “kurą blogującą”, a nie “garkurą”. 🙂
Ha, ha 🙂
Ja się twojemu małżowi nie dziwię. Na zupy kremy to jeszcze będzie miał czas….:-)
ha ha ha tez dobre i w sumie prawdziwe 🙂
Ha, ha 🙂 Racja. 🙂
A gdzie zdjęcie tych pasztecików?Jak to tak można,pochwalić się tylko,a my mamy sobie resztę sami wyobrazić?:)Ja tak od miesiąca robię pierogi i krokiety i zrobić ich nie mogę:)
Miałam zapchany aparat. Dzisiaj dopiero zrobię z nim porządek. Nie zdążyłam.
Dobrze już,wybaczam:)
najmniej urobisz się przy obiedzie zamówionym 😀 niestety z kuchnią mam jak z pradęm, nie do końca nad nią panuje.
Też o tym myślałam, ale rodzinka się domyśli. 🙂 Cwaniaki wolą domowy. 🙂
Aż zgłodniałam i też chcę pasztecika 🙂 Ja zawsze jak nie mam czasu to kupuje piersi z kurczaka i robię kotlety dosyć szybko to idzie 🙂
My z Mężusiem już mamy odruch wymiotny na piersi, bo Jajo je tylko to mięso. Masakra jakaś. Żadnego innego nie weźmie do gęby. Czasami uda mi się indyka przemycić, ale od razu pozna. Już chyba na wszystkie sposoby te piersi robiłam i ja już mam dość. 😉
Na szybki obiad też polecam dania jednogarnkowe takie jak leczo, fasolka po bretońsku. Można zrobić więcej, zawekować nadmiar i za kilka dni mamy gotowy obiad.
Ale ten kot mnie zainteresował. Może faktycznie ktoś ci towarzyszył w tym gotowanku 🙂 Aż mam ciarki, brrr
Pierwszy raz tak się zachował. I dziwne to było, bo był wyraźnie wystraszony. Mam jednak nadzieję, że to nie żadne duchy i zjawy, że po prostu coś mu się ubzdurało.
Ugotuj gar “bidżisu”,tak z 4 kg kapuchy i będzie na cały tydzień haha.Dla odmiany podawaj raz z ziemniakami,raz z chlebkiem,a na dzień następny z bułeczkami…Ogólnie ja bym tak mogła-kocham bigos lecz moja wątroba już mniej.Ach z tym gotowaniem.Dobrze mam z tym że moi chłopcy jedzą wszystko.Zupę gotuję na dwa dni.Jeśli jest z ziemniakami to do tego jedzą pajdy z masłem i wcinają aż im się uszy trzęsą.
Mój żołądek niestety nie znosi kapusty kiszonej. 🙁 A też lubię bigosik, jednak potem mnie nawala brzuch, że wolę nie ryzykować.
Chłopcy chyba są mniej wybredni do jedzenia. Ta moja zgaga jest straszna, jeżeli chodzi o jedzenie. A jak ktoś dotknie je ręką, to już nie zje. Żadnych sosów, bo są nieestetyczne!!! Sztućce ogląda niemalże pod mikroskopem. Nie mogę się doczekać, kiedy pójdzie na swoje, wtedy ja będę u niej wszystko oglądać pod lupą i będę marudzić przy jedzeniu. 😉 🙂
To może coś na modłę Wschodu?
Kurczak lub wieprzowina 5 smaków
Składniki:
ok 40 dkg kurzego biustu albo polędwiczki wieprzowej
olej
sos sojowy
jajko
mąka ziemniaczana
imbir (proszek)
Przyprawa 5 smaków (można komponować samemu, ja jestem leniwa i kupuje gotową)
por
orzeszki, tak ze dwie garście, ziemne, mogą być włoskie, koniecznie niesolone!
grzyby mun – sztuk kilka
szklanka – 250 – 300 ml bulionu
sól, pieprz
Mięsko kroimy w kostkę albo paski, zalewamy olejem, sosem sojowym, dodajemy surowe jajko, tak ze dwie łyżeczki mąki ziemniaczanej, solimy i pieprzymy do smaku, dodajemy imbiru (nie za dużo) i przyprawy 5 smaków. Mieszamy to wszystko i odstawiamy na kilka godzin do lodówki. Ja najczęściej robię to dzień wcześniej i stoi sobie w lodówce całą noc i kawałek dnia.
Por kroimy w talarki. Orzeszki siekamy na drobniejsze albo tłuczemy je tłuczkiem. Grzyby mun zalewamy gorącym bulionem.
Na patelnię wrzucamy nasze zamarynowane mięsko i smażymy. Po chwili dodajemy por, wyławiamy z bulionu grzybki i kroimy na drobno, wrzucamy na patelnię. Dodajemy posiekane orzeszki. Jak to się wszystko razem kilka minutek posmaży/dusi to zalewamy to bulionem w ilości takiej jak dużo chcemy uzyskać sosu. Jeśli sos jest zbyt rzadki w niewielkiej ilości zimnej wody rozbełtujemy trochę mąki ziemniaczanej, wlewamy na patelnie i mieszamy energicznie aż do zgęstnienia sosu.
No i w zasadzie tyle.
Ja najbardziej lubię to jeść z ryżem, który przed gotowaniem zrumieniam na oleju albo na maśle.
Brzmi smakowicie. Na pewno wypróbuję Twój przepis. Dzięki. Lubię potrawy z imbirem. Na taką pogodę są znakomite, bo rozgrzewające. 🙂
oczy jak guziki od kalesonów-hihihi, się uśmiałam
makarony-u mnie zawsze zjadane ze smakiem i jakie szybkie. Najsmaczniejszy: cukinia+szynka+pene+czosnek+beszamel:)
Bo te guziki od kalesonów mi tak w głowie zostały “w spadku” po Witkacym. 😉 🙂
A takiego makaronu nie robiłam. Muszę wypróbować, bo już też myślałam o jakimś makaronie, ale ostatnio robiłam ciągle z pomidorami.
Miód zmieszać z ostra papryką sypką. Nałożyć taką glazurę na kawałki kurczaka ( najlepiej smakuje na udkach, ale na piersiach tez dobrze ) i zostawić na noc w miseczce albo folii aluminiowej. Na następny dzień smażyć w dość głębokim oleju, tak , żeby cały czas ” pyrkotał “, trzeba smażyć ostrożnie bo miód się łatwo przypala.
No ale z drugiej strony kurczak zawsze zostanie kurczakiem 🙂
Mnie ten imbirowy też kusi, no i paszteciki drożdżowe 🙂 może da radę wrzucić przepisik ?
Te paszteciki to ja robię na oko. Daję mąki mniej więcej pół opakowania, rozrobiony wcześniej rozczyn drożdżowy (na mleku), jajko, sól i garść mocno utłuczonych (lub zmielonych ziemniaków). Wyrabiam. Jak trzeba, to dodaję trochę wody. Tak na oko. Zostawiam do wyrośnięcia.
A farsz to robię z pieczarek – trę je, podsmażam na oleju z cebulką drobno posiekaną (niedługo, żeby za dużo wody nie puściły), do tego 1-2 łyżki bułki tartej i po wystudzeniu dodaję tarty ser, sól, pieprz, paprykę. I albo po nadzianiu ciasta piekę je w piekarniku, albo (tak moje Jajo lubi najbardziej) formuję tak jak kupne podłużne, dobrze zaklejone, żeby się farsz nie wydostał i smażę we frytownicy. 🙂
Dziękuję 🙂
Wychodzą smaczne, tylko dużo przy nich roboty. Wyglądają, jak takie kupne, a smakują dużo lepiej, bo smażone są na świeżym oleju. 🙂
a u nas na obiad będzie ryba ;)) taka z warzywami czyli po grecku … uwielbiam to i ja i szarańcza , a to chyba jedena taka potrawa co nas trzech jednoczy.
A nie, jest jeszcze makaron z serem ;))
Mój starszy syn ma ksywkę makaron a młody kluseczka i już wiadomo co kto je i jak wygląda ;))
To moje Jajo to i makaron i kluseczka. I jeszcze ziemniaczek. Toż to przecież najsmaczniejsze. 🙂
troje powinnam chyba napisac 😛
Poprawiam się ;))
🙂 🙂
Ja Ciebie Aniu i tak zawsze podziwiam, jakie cuda wyczarowujesz w kuchni. Bo ja to tylko proste i szybkie dania, że o ciastach już nie wspomnę, bo wstyd. Dzisiaj zaplanowałam rybę, jedzą u Ciebie ryby?
U mnie tylko ja i Mężuś. Jajo ryb nie je. jakiś czas temu na weselu cioci zatruła się łososiem. Haftowała jak kot i ma uraz. 🙂 Ale z Norwegii przywiozła nam zapas samodzielnie złowionego dorsza. Muszę go tylko rozmrozić. Przypomniałaś mi o nim. Część bym zrobiła w occie. Ostatnio Mężuś jadł w restauracji rybę opiekaną w occie z kaparami. Była przepyszna i kazał mi zapamiętać ten smak. 😉 🙂 Muszę poszukać przepisu w necie. 🙂
Podobno gdzieś w Twoich okolicach jest Kociewska Zagroda, widziałam ostatnio gdzieś jej reklamę. Podobno gotują bardzo tradycyjnie i smacznie? Byłaś tam może?
Chyba nie, bo nazwa raczej by mi wpadła w ucho. Muszę popytać Mężusia.
http://www.zagrodakociewska.pl/
z opisów wynika, że tam się nawet dużo kulturalnie dzieje 🙂 to jest w Godziszewie.
Dzięki. Muszę powiedzieć mężowi. Wydaje mi się, że byliśmy w Godziszewie, ale nie mam pewności.
Zrobiłam ostatnio świetną rybę zapiekaną w soli. Ryba w całości (ze skórą i głową, ale wypatroszona ;)) pieczona w solnej skorupce. Na 2 ryby zużyłam 2 kg soli wymieszane z pianą z 4 białek (można wykorzystać białka po jakichś ciastach) i mieszanką z ziół. Posiekać rozmaryn, szałwię, tymianek, pietruszkę, czosnek i skórkę startą z cytryny- część wpakować rybom do brzuchów, resztę wymieszać z solą. Połowę masy solnej na blachę, na to ryby, resztę masy solnej. Piec w temp.180-200 st. przez 40 minut, albo krócej, jeżeli ryby są dwie, ale mniejsze. Ryba super dietetyczna 🙂
Już słyszałam, że można piec w soli, ale zawsze mam obawy, czy to nie jest potem za słone. Muszę może kiedyś spróbować, bo dania z piekarnika mi się bardzo podobają, nie trzeba przy nich stać. 🙂
ja podrzucę Ci pomysły na obiad według mojego męża :
coś na szybko, objętnie, co zrobisz będzie dobrze, może być 😉
To mój odpowiada, jak go pytam, co chce na obiad, to zawsze odpowiada: “Coś pysznego”. W ogóle mi nie ułatwia. 😉 🙂
męska pomoc jest nieoceniona 😉
Ha, ha 🙂 Jasne 😉
Ło matko! Ale się uśmiałam:):):) Trzeba mieć wyobraźnię, no:) a kotkowi pachniały te paszteciki, aż mu oczy wychodziły na wierzch…Ja dziś tak na szybko nie mam żadnego przepisu.Sama wybieram się na pierogi do bacówki i już! przy okazji dłuższy spacer, żeby te pierogi zrzucić:)
Sprytnie. 🙂 Muszę któregoś dnia też tak zarządzić. Chociaż u mnie to każdy wraca w innej porze, a ja dziś się z nimi mijam, bo na angielski idę. 🙂
Ja jeśli mam 10 minut na zrobienie obiadu to wyciągam z lodówki piersi, z szafki papirus z Winiary pomysł na… 😉
Raz, dwa i gotowe… Do tego mix sałat i brzuch pełny 😉
Ha, ha. 🙂 Też dobre. Ale piersi z kurczaka to mi normalnie bokiem wyłażą. 😉
No ja mam taki, że chłopa zaganiam do roboty 😉
A kot to się sprychać mógł, że te paszteciki nie z myślą o nim. Taki mot, bestia sprytna nie tylko duchy widuje, ale i w myślach czytać potrafi. Na bank 😉
Ha, ha 🙂 A może chory jakiś, bo ostatnio dziwnie mi kaszle. Muszę chyba pójść z nim do weterynarza.
Co do ryby: nie jest za słona, skórę się ściąga i wyrzuca, a ona najwięcej wchłania. Jakoś nie mogę się dopisać wyżej..
Okej. Będę musiała wypróbować. Dzięki. 🙂
mnie tak pies kiedyś wystraszył, na szczęście to tylko mucha za moimi plecami była 😉 najlepsze na obiad są dania jednogarnkowe, leczo, fasolka po bretońsku, strogonow 😉 moi mężczyźni z zup tylko płatki z mlekiem na śniadanie, niestety, no i żurek śląski z jajkiem i kiełbaską 🙂
Najgorsze jest to wymyślanie. Czasami brak koncepcji. 🙂
Ziemniaki, bez obierania zawinac w sreberko lekko nasaczone maslem i do piekarnika, szybki sos czosnkowy i do tego kiszone ogorki
Jesteś genialna!!! 🙂 Toż to znakomite. Muszę tak zrobić koniecznie. 🙂 Dziękuję!!! 🙂
Genialna??:) 😛
Dokładnie. 🙂 Bo ja nigdy nie wpadłam, by tak zrobić ziemniaki, a można by je tak ponacinać też w paseczki, nie? Nawet Mężusiowi to bym w nie boczuś włożyła. A Jajo zje bez niczego, bo lubi ziemniaki. Tylko dobrze przyprawić i danie jak marzenie, a i żadnej roboty przy tym. 🙂
Gdybyś napisała genialny, bym się nie czepiał:P
O, rany. Sorki. Ja myślałam, że to kobitka. 🙂 Wiesz, tak sobie zakodowałam, że tutaj to większość kobitek zagląda. O, rany!!! Aż mi głupio. Przeeeepraaaszam!!! 🙂
No tak trafił się taki jeden kwiatek tutaj:)
Może nie jeden, ale na pewno w mniejszości. 🙂
A, i jeszcze: jesteś GENIALNY! 🙂 🙂
moja znajoma smaruje obrane ziemniaczki olejem lub oliwą, układa w brytfance z olejem na dnie, wsypuje owoc jałowca i piecze półtorej godziny, obracając, w temperaturze miedzy 150 a 180 stopni w piekarniku ( bez przykrycia ) tez pyszne. A do tego sałatka z cykorii z pomarańczem, ja jestem od niej uzależniona. tyle pomarańczy ile chcemy surówki, mniej więcej tyle samo cykorii. Ważne żeby najpierw kroić pomarańcza i dopiero do niego wkrajać cykorię, wtedy nie jest gorzkawa. Wielkość kawałków jakie lubimy. Można wlać odrobine oliwki, nie trzeba nawet doprawiać, chyba, że pomarańcz bardzo kwaśny, to trochę cukru 🙂
Jeszcze nie robiłam takiej sałatki. Brzmi smakowicie. Chyba w zasadzie cykorii użyłam w swoim życiu ze dwa razy. Muszę jednak do niej powrócić. Dzięki 🙂
No, więc, yyyyyy…
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw oraz biorąc pod uwagę kulinarne gusta Kurzej Rodziny, zalecam, co następuje.
Pierwsze primo: Mężuś gotuje dla siebie ulubione dania mięsne.
Drugie primo: Jajo gotuje dla siebie dania bezmięsne i piersiowe.
Trzecie primo: Wyżej wymienieni podsypują dla Kury co nieco z tego, co upitrasili.
Czwarte primo: Kura, podjadając co jej podsypią, bloguje.
Piąte primo: W każdą sobotę – dniu wolnym od blogowania- Kura piecze ciasto dla zacnego, szanownego i światłego Wysokiego Komentatorium.
Na tym zarządzenie zakończono i podpisano. Za Komentatorium podpisała Egzekutywa.
Jestem za. Dwoma pazurkami mogę się podpisać. 🙂 🙂
Twoje zarządzenia są genialne alElla 🙂 znowu jestem za. Dziewczyno dlaczego Ty nie jesteś premierem 😉
Chętnie oddałabym głos na nową panią premier. 🙂 🙂
Tak właśnie, alElla podsumowała najpiękniej.
W jakimś polskim filmie było: PRIMO PULTIMO 😉 – za cholerę nie mogę sobie przypomnieć tytułu
Też nie pamiętam. alElla ma genialne pomysły, potwierdzam. 🙂
Tak, doczytałam, że Jajo nierybne… cóż, więc dla Jaja najprostsza wersja makaronu jaką znam: na oliwie (musowo ekstra dziewica z oliwek) dusimy przeciśnięty przez praskę czosnek i chyba trochę soli. I drobno posiekaną papryczkę chilli (u mnie sprzedają taki koncentrat w małym słoiczku i on tak ostry, że na parę miesięcy starcza, ale może też być kropla zielonego tabasco). Czosnek nie ma prawa być zarumieniony. I na taki uduszony czosnek wrzucamy ugotowany al dente makaron (zasadniczo to przepis na spagetti ale ja najczęściej świderki tak robię), mieszamy (wciąż nie zdejmując z gazu), po czym posypujemy parmezanem (ta, taki grana padano z biedroni czy lidla też uważam za parmezan) i zieloną pietruszką, mieszamy (to już bez gazu) i na talerze.
Dla rybożerców: makaron z sosem tuńczykowym. Cebulę udusić na oliwie, do tego posiekany pomidor z puszki wraz z zalewą (w sezonie pomidory świeże), następnie osączony tuńczyk w sosie własnym, ugotowany makaron, parmezan, zielona pietruszka. Te ostatnie też po zdjęciu z gazu. Sos tuńczykowy zaczynam robić w momencie włączenia wody na makaron, jak makaron się ugotuje sos na ogół już jest gotowy na przyjęcie go 😉 Proporcji nie piszę, bo nie stosuje.
Makaron z sosem tuńczykowym II. Na oleju osączonym z tuńczyka w oleju udusić cebulę, na uduszoną cebulę tuńczyk, jak się już rozgrzeje to parę łyżek gęstej śmietany, do tego sok z cytryny, pieprz, ugotowany makaron. Tu nie dodaję parmezanu… chyba, dawno tego nie robiłam bo tuńczyki podobnie jak i inne duże morskie ryby, tak same z siebie naturalnie zawierają rtęć, więc uznałam, że moje potomstwo chwilowo za młode na łososie i tuńczyki. Więc sobie stoję godzinami w kuchni, a toto albo zje obiad i wrzeszczy o więcej, albo w ogóle nie tknie.
Jeśli przepisy podpasowały, polecam się na zaś 😉
Podpasowały bardzo. 🙂 Będę mieć kilka nowych obiadów. 🙂 Jak to dobrze innych podpytać! 🙂 Dziękuję!!!
Zapakuj jeden pasztecik do siatki 😉
Już tylko wspomnienie. 🙂
co do ziemnaczków, ostatnio byłam na weselu, gdzie ziemniaczki puree były zawinięte w plastry boczku jak roladka i zapieczone w piekarniku, pychota 🙂
O, to też fajny pomysł. Dzięki. 🙂
Tak ostatnio sobie zaimprowizowałam (choć pewnie i przede mną to wymyślono): udusiłam pokrojoną w kostkę pierś indyka w porach i dodałam do tego rodzynki. Doprawiłam curry. Podałam z ryżem. Basmati z lidla. Jeśli Jajo jest kurzopierśna, to pewnie gdyby pierś indyczą zastąpić kurzą, też byłoby dobre a i dusiło się krócej. Ja to dusiłam na oleju z pestek winogron, ale jak już jadłam, to pomyślałam, że z kokosowym smakowałoby jeszcze lepiej. I kosztowało cokolwiek więcej 😉
Niezwykłe połączenie – por i rodzynki. Jeszcze tak nie próbowałam, musi być ciekawie. 🙂 Dzięki za podpowiedź.