Ostatnio dostałam mejla z dość nietypową propozycją. I chyba nawet mogę wysnuć wniosek, że niemoralną.
Jakaś firma zaproponowała mi opiekę nad moim fanpage’em. Ta opieka miałaby między innymi polegać na kupowaniu fanów i lajków. I tak oniemiałam lekko z wrażenia. Bo po pierwsze nie mam żadnego fanpage’a i nie zamierzam (przynajmniej na dzień dzisiejszy i jutrzejszy) go posiadać ani konta na portalu społecznościowym. Po drugie zastanowiło mnie słowo „kupować”. Nie dopytałam panów, kto miałby za to płacić, ale domyślam się, że ja. Na czym to miałoby polegać, pojęcia nie mam. I jak to można sobie kupować fanów? Definicja fana mówi, że to „miłośnik” czegoś lub kogoś. To ja mam płacić za to, żeby ktoś mnie lubił? A może jeszcze kochał? Kurczę! Mnie to kojarzy się od razu z jakimś sutenerstwem i prostytucją. I te „lajki”. Kiedyś już ktoś pisał na swoim blogu o „fenomenie” tego zjawiska. Ludzie zbierają lajki. Po co? By je mieć. A po co? No, nie wiadomo. Po prostu by je posiadać. Czym więcej, tym lepiej. Normalnie od razu mi się Mały Książę przypomniał. On też tak durnych dorosłych spotykał podczas podróży po planetach.
I załóżmy, że będę mieć te „lajki”, na przykład tysiąc. To co? To wtedy mogę się cieszyć tym, że mnie inni bardzo lubią i udawać, że nie pamiętam, że sobie te lajki kupiłam lub wyżebrałam? Patrzeć w lustro i powtarzać, że mam tysiąc lajków. To masakra jest jakaś. Ludzie powariowali. Ja już wolę, żeby mnie dwie osoby lubiły tak naprawdę niż tysiąc jakichś anonimowych i przypadkowych w dodatku wynajętych do tego celu. Nigdy nikomu nie dałam żadnego lajka (chyba) i od nikogo nie dostałam. I nie wiem, może powinnam płakać z tego powodu, bo jakaś zacofana jestem.
Podobno są firmy, które pracownikom każą takie lajki pstrykać, by wizerunek firmy poprawić. Jarzycie? A ja sobie w słodkiej nieświadomości do tej pory żyłam i myślałam, że jakość firmy ocenia się po jej usługach czy towarach. A to nie! Po lajkach!
A może niedługo powstanie nowy zawód, co? Lajkarz. I będzie tak te swoje lajki cykał za gotóweczkę. Nie, normalnie mnie to rozwaliło. Tu jakiś psychiatra by się przydał, by poddać ludzi przymusowemu leczeniu. To wygląda, jakbyśmy byli strasznie zakompleksieni i samotni, więc zbieramy te dowody sympatii w postaci lajków, by poczuć się lepiej. I mogę wtedy pochwalić się wśród znajomych: 200 lajków, a ja 500. O, no to szacun. Wymiatasz.
I prawie do łez doprowadził mnie wczoraj celebryta, który w TV pochwalił się zdjęciami swojej nagiej klaty w Internecie i stwierdził, że musi się innym ta jego klata niesamowicie podobać, bo ma tysiąc lajków. Zaznaczam, że celebryta był całkiem dorosłym człowiekiem, choć nie ręczę, w jakim stanie był jego umysł.
Ale tak myślę, że może jeszcze nikt tym lajkowym zbieraczom nie powiedział, że król jest nagi, a LAJKI TO TYLKO NARYSOWANE ŁAPKI. TEN KTO JE KLIKA, WCALE CIĘ NIE LUBI, ZOSTAŁ W TYM CELU WYNAJĘTY.
Ożeż ty, normalnie dom wariatów. Czy jest ktoś, kto to ogarnia? Czy może wszyscy sobie takie lajki kolekcjonują?
PS Nie pytajcie, proszę, na razie o Jajo. Jak coś będę wiedzieć, dam znać. Muszę teraz zająć głowę czym innym, by nie myśleć.
Z tego co wiem, to już jest taki zawód. Siedzi taki chińczyk w dziupli i klika przez cały dzień za parę dolarów miesięcznie. Chore!
Żartujesz, nie?
Już wiem, że nie żartujesz. Właśnie Jajo mnie uświadomiło, że można kupić gotowego fanpage’a z fanami (i lajkami oczywiście). To chore, zgadza się. Nawet bardziej chore niż myślałam. 🙂
Ode mnie pierdylion lajków za darmo:-). A nie przepraszam, to ja powinnam płacić Tobie za co porankową czytania :-).
Ha, ha. 🙂 Wprowadzę abonament. 😉 Ale kto by wtedy czytał? 😉 🙂 Na szczęście lajków nie zbieram. 🙂
Co porankową przyjemność czytania miało być 🙂
Przeczytałam pomiędzy wyrazami, spoko 🙂
Nie wiem jak to wygląda na blogowisku, ale na forach profesjonalnych zamkniętych blogerzy są bardzo dokładnie sprofilowani pod kątem: a/ wiedzy jaką przekazują, i b/ popularności swoich blogów. Myślę, że z tego wzięło się to lajkowanie i fanpageowanie na blogowisku.
Różnica jest tylko taka, że na “profesjonałach” klikanie takiego “Chińczyka (to są głównie Wietnamczycy) w dziupli” – o czym wyżej pisze Anka – nikomu by się nie przydało. Tam liczą się głównie punkty, a te zdobywa się na różny sposób, daleki od tego co opisałaś.
Czy “lajki i fanpagi” mogą się przydać? Tak! W niektórych zawodach (roznosiciele ulotek, reklamobiorcy, pomocnicy marketingu) pracodawca pierw pyta się o “lajko-fany”, a dopiero potem zagląda do CV.
Na “profesjonałach” jest podobnie, z tą DROBNĄ różnicą, że to pracodawca poszukuje posiadaczy dużej ilości punktów.
Dla mnie to i tak czarna magia, ale pewnie inaczej (tak jak piszesz) wygląda to na profesjonalnych stronach.
To jest strasznie chore…Zawód”lajkarz “mówisz?Hmmm-cholera i tak siedzę w domku,jak przyzwoicie zapłacą to kto wie?
No, nie? kawka i klik, klik 🙂 😉
Aniu, Ty masz wiernych czytelników i bez lajków. Pozdrawiam.
Ha, ha. 🙂 Mam nadzieję 🙂 Dzięki
Witaj Aniu.Dopiero od Ciebie się dowiedziałam,co to są te “lajki”,tak zacofana jestem.Nigdy mnie to nie interesowało,żadne portale typu facebook itp.Mam na ten temat swoje zdanie;)Masz jednak rację,że dziś ludzie wszystko chcą i mogą kupić.Dobrze,że są jeszcze ludzie,którzy się temu nie dają:)
Dawno Cię nie było. 🙂
Mam jednak nadzieję, że nie wszystko można kupić. 🙂
Tak,ale już jestem i będę odwiedzała Twój blog na bieżąco:)
Cieszę się. Brakowało mi tutaj Ciebie. 🙂 Pozdrawiam serdecznie
To bardzo mi miło:)
Jesteś przecież moją “najstarszą” czytelniczką, od samego początku mi towarzyszysz 🙂 Ostatnio to sobie uświadomiłam. Normalnie medal za wytrzymałość 🙂 😉
Popyt najwyraźniej kształtuje podaż.
Kiedyś Kazik śpiewał, że wszyscy artyści to prostytutki, teraz najwyraźniej tego zaszczytu dostąpił przeciętny zjadacz chleba. Daje ciała za lajki. W tym do cna zmaterializowanym świecie nawet zachód słońca nie jest za darmo. Od kołyski aż po grób płacimy za to żeśmy się urodzili, śmiemy żyć dalej i oddychamy.
Dobrze, że jest jeszcze ta garstka idealistów, która pozwala wierzyć w cuda 🙂
Co do profesji lajkarza, to najpewniej taka robota przy azjatyckich płacach daleko przyjemniejsza niż w fabryce. Azjata sprzedaje się za miskę ryżu. Nikomu nieznane polskie dziewoje sprzedają się z gołym rewersem na ścinkach. W tym temacie to niebywały progres jest 😉 ostatnio jedna z nich zaświeciła awersem. Wszytko jest na sprzedaż. Żenada, dno i kilo mułu.
W zasadzie chyba powinniśmy jednak mieć nadzieję, że nie wszystko. Daleka jestem od idealizmu, bo mnie z tego skutecznie życie wyleczyło, ale chyba jednak nie wszystko da się kupić czy sprzedać. 🙂
Ja sobie myślę, że kupić czy sprzedać i owszem można wiele, ale nie każdy z nas chętnie to kupi 😉 I na tym chyba polega różnica między idealistą, a mentalną prostytutką.
Dobrze to ujęłaś. 🙂
Nie miałam pojęcia o istnieniu lajków :0
a mam nastolatka w domu, który o dziwo też nie słyszał, ale może tylko dlatego że go portale społecznościowe jakoś nie zafascynowały 🙂
choć nie powiem zdziwiona byłam tym olaniem fejsa , przez młodego, nawet sama namawiałam by stworzył sobie konto, ale nie to nie uszanowałam 🙂
Przeraża tylko fakt że za pieniądze można kupić wszystko, ostatnio czytałam w TS artykuł o wypożyczeniu, wirtualnego biura, nazwy firmy, sekretarki na 5 dni, ciuchów, przyjaciółki, faceta na imprezę, o seksie za kasę mówiło się od dawna i do tego nawet przywykłam 🙂 ale te lajki???? po cholere
Gratuluję sprzeciwu. świat staje na głowie, dosłownie. pozdrawiam i stwierdzam po statystyce ze co jak co ale Tobie nie są potrzebne 🙂
Moja nastolatka też nie ma konta na portalu społecznościowym. 🙂
Pozdrawiam również 🙂
Ania w sumie Tobie te lajki niepotrzebne, bo masz stałe, szerokie grono czytelników, poza tym coraz większą liczbę wejść na dzień – to chyba też zasługa Loży, Fan Page poza tym trzeba “obsługiwać” – być w stałym kontakcie z czytelnikami, a Ty i tak jesteś – bo piszesz regularnie na blogu i tak jak dla mnie w tym roku królujesz wśród blogerów, pozdrawiam
Ha, ha. 🙂 Dzięki za miłe słowa. Masz rację, ze dodatkowe konta trzeba obsługiwać, a na to szkoda trochę czasu i energii. 🙂
problem polega na tym, że nie każdy na czytelników jednostkowo. Mamy takie czasy, że liczy się masa. Masą łatwo manipulować, co w konsekwencji przynosi korzyści materialne
I to jest właśnie przerażające, bo ludzie czasami zachowują się jak baranki. 😉
Ciekawe masz te propozycje 😀 Wcześniej praca za darmo teraz płatny z Twojej kieszeni fan page, który możesz robić sama za darmo i uczciwie 😛 Czytałam i myślałam, że to jakiś żart, ale chyba to tak poważnie…. Facebook ogarnia świat 😛 nie masz – nie żyjesz he he
Pomyślałabym, że nie żyję, ale mam blog, więc chyba jestem 😉 🙂
Nie no, nie to miałam na myśli 🙂 Jesteś – to się czyta! Normalnie – Lubię to!
Ha, ha 🙂 Też to lubię. 🙂
że niby jak masz dużo lajków, to reklamodawcy zaczną walić drzwiami i oknami 🙂
też nad tym się zastanawiałam niedawno na blogu i doszłam do wniosku, że jak ktoś traktuje blog jako przedsięwzięcie marketingowe, to różnych sposobów się chwyta, by zwiększyć popularność.
No, właśnie tak mi się wydawało, że to Ty o tym pisałaś. Wiesz, fajnie by było zarobić na blogu, połączyć przyjemne z pożytecznym, ale chyba nie za wszelką cenę. Fajnie też jak popularność rośnie naturalnie i stopniowo. 🙂
Mnie się wydaje, że na blogu raczej zarobić się nie da, chyba że piszesz o modzie, ciuchach i kosmetykach i reklamujesz konkretne firmy, albo masz bloga kulinarnego i zachwalasz produkty firmy X. W przypadku “zwykłego” bloga o codziennych sprawach, to raczej hobby.
Pewnie masz rację, ale zawsze taki blog może pomóc. Tak myślę. 🙂
Oglądałyśmy ten sam program i wiesz, rozbawiło mnie to jego infantylne podejście do zalajkowanej klaty, jakoś nie znalazłam w tym radości ze sportu, sprawności tylko:
PATRZCIE, A JA MAM TAAKĄ KLATĘ – HAHA
LAJKUJĘ TWÓJ POST I MASZ PIERWSZEGO LAJKA, oczywiście nie musisz dziękować, bo Cię lubię
Pozdrawiam serdecznie
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
http://kadrowane.bloog.pl/
Ha, ha 🙂 Też miałam takie wrażenie, że chodziło tylko o wypinanie klaty. 😉
uśmiałam się. Mam strone na fejsie, jednak lajków nie kolekcjonuję;) Wiem, że niektórzy kolekcjonują znajomych w taki sposób… że ich kolekcjonują i przez to mają duuużo.
I się wtedy cieszą, ze są popularni i lubiani 🙂
Najwspanialsze rzeczy są za darmo. Prawdziwa miłość, przyjaźń, zachód słońca, wschód słońca, gwieździste niebo, i ten blog:) Jedni powiedzą że to piękne rzeczy a inni że to podnieta dla ubogich. Ale prawdziwą wartością człowieka nie jest fakt ilu “przyjaciół” posiada lecz na ilu może liczyć…
Widzę, że dzień bez wazeliny byłby dniem straconym. Ha, ha 🙂
A co do przyjaźni, masz rację. Tu nie chodzi o ilość, ale o jakość. 🙂
A co nie zrobiło się Tobie miło czytając?
Bardzo miło, a jakże. 🙂
No to to jest właśnie przyjaźń. Za darmo 🙂 A może nie za darmo ale na pewno nie za pieniądze, bo w sumie wszystko za coś jest, w końcu nie przyjaźnimy się z każdym napotkanym człowiekiem.
No, tak. W przyjaźni trzeba dawać, ale też umieć brać. 🙂